środa, 24 kwietnia 2013

Prolog


Był słoneczny początek lipca. Jechałem właśnie swoim nowiutkim samochodem po ulicah rodzinnego miasta, Seattle. Mijając domy uśmiechnąłem się sam do siebie. Przypomniało mi się dzieciństwo. To jak właziłem z kumplami na drzewa w cudzych ogródkach i to jak graliśmy w kosza na ulicach. Teraz po prawie 3 latach nieobecności postanowiłem odwiedzić rodziców. Dziś mija ich 25 rocznica ślubu. Nie odwiedzałem ich od czasu kłótni podczas Wigilii. Zaparkowałem na niewielkim podwórku. Zgasiłem silnik, na plecy zarzuciłem plecak z rzeczami na zmianę i wziąłem do rąk prezenty dla rodziców. Dla mamy kupiłem jakieś kosmetyki, a dla ojca - alkohol. Przy wyborze prezentów pomógł mi Steven. Jezu, jak on się cieszył, że go o to poprosiłem! On zawsze jest taki wesoły i szczęśliwy, no ale co fajnego jest w zakupach? 
Dzierżąc torebki z upominkami dla rodziny podszedłem do drzwi. Nacisnąłem dzwonek. Po chwili czekania ujrzałem za drzwiami, zdziwioną twarz mojej mamy. Moja matka była niskiego wzrostu blondynką, o wiecznie zmęczonej twarzy. Była dosyć krępa. Wręczyłem jej prezent, na co uśmiechnęła się, a ja odwzajemniłem uśmiech.
- A co ty tu robisz?
- Przyjechałem, na waszą rocznice.
Przytuliłem ją i wkroczyłem do wąskim przedpokoju domu.
- Zawsze pamiętałem, a teraz mogę sobie pozwolić na kupowanie dla was prezentów.
Mama skrzywiła się. Wiedziałem, że jej oraz ojca stosunek do mojej pracy pozostawiał wiele do życzenia. Uważali, że wszelkiego rodzaju artyści robią wszystko dla pieniędzy, że jest to czysta komercja. Między innymi dlatego w naszym domu jedyne książki to encyklopedie, zbiory przepisów (no i skąd mam brać chęć do nauki?!), płyty tylko Franka Sinatry i nie było żadnego obrazu.
Wszedłem do salonu gdzie siedział mój ojciec. To dzięki niemu nie wyzywali mnie od kurduplów. Tata, w przeciwieństwie do mamy, był szczupły, a wręcz chudy. Jego poorana zmarszczkami twarz trochę rozpromieniła się gdy mnie zobaczył. W jego oczach było widać również zdziwienie.
- Synu.
- Ojcze.
Podałem mu prezent. Ojciec uśmiechnął się gdy zobaczył co jest w środku. Mama zawołała nas do stołu. Wyłożyła świeżo upieczone ciasto, dzbanek soku, filiżanki z kawą. Usiedliśmy, a tata wyjął alkohol z torebki i zaczął czytać etykietę.
- No, teraz jesteś pewnie specjalistą od przeróżnych trunków?
Westchnąłem. Zaczyna się.
- Wbrew pozorom nie piję, aż tak dużo jak mogłoby się wydawać. Chłopaki, owszem czasem przesadzają, ale ja staram się wiedzieć gdzie jest umiar. Ostatnio bardzo ciężko pracujemy i nie mamy czasu na imprezo...
- Ty to nazywasz pracą?!
- Oczywiście.
- Eh, synu, przecież ty nawet porządnie na tym nie zarabiasz.
- Nie do końca. Niedawno wydaliśmy pierwszy album i dalej nagrywamy.
- No, a znalazłeś sobie jakąś dziewczynę? - do dyskusji włączyła się mama
- Heh, w moim środowisku raczej nie ma potencjalnych kandydatek na żonę.
- Gdybyś poszedł na studia znalazłbyś sobie kobietę! - oho, zaczyna się bulwers ojca - Nicole poznała Billa na studiach, i co? Są porządnym i zgodnym małżeństwem, ze zdrowym dzieckiem!
- I drugim w drodze. - dodała uradowana mama dolewając nam kawy
- Ooo, super. Kiedy poród?
- Jakoś we wrześniu.
Uśmiechnąłem się z grzeczności. Nie cieszyłem się z wizji ponownego odwiedzania rodziny tego samego roku. Po krótkiej chwili milczenia matka odezwał się.
- Robimy dziś grilla, mam nadzieje, że wiesz z jakiej okazji.
- Yhm. Kto przyjdzie?
- Kilkoro najbliższych sąsiadów. A tak a propos twojej przyszłej dziewczyny...
- Mamo, przestań! Sam sobie kogoś znajdę.
- Na pewno polubisz Victorię! - wykrzyknęła z lekkim oburzeniem w głosie.
- Kim jest Victoria?
- To córka naszych sąsiadów, państwa Mush.
- To oni mają córkę? - zmarszczyłem brwi próbując coś sobie przypomnieć.
- Nawet trzy. Ale Vic jest najmłodsza.
- Aha, to świetnie.
- Zobaczysz polubisz ją. To naprawdę świetna dziewczyna.
- Ile ma lat?
- W tym roku skończyła medycynę.
- Dalej mi to niczego o niej nie mówi.
-Ehh, zaciekawiła cię, co? Jest bardzo ładna, miła, utalentowana i grzeczna. A teraz idź na górę do swojego pokoju się przebrać, a o 17.00 przyjdź do ogrodu na grilla, ok?
-Ok.
- Tylko uczesz się normalnie! - wykrzyknął jeszcze ojciec. Jemu zawsze nie pasuje moja fryzura. Ciekawe co pomyślałby o Slash'u?
- Przecież jestem uczesany. - dotknąłem swoich włosów, lekko urażony
- Ty to nazywasz uczesanymi włosami?! Wszędzie odstają ci kudły. Zrób coś, żebyś wyglądać jak biały człowiek!
Aaa, no tak. Legendarne porównanie mojego ojca do "białych ludzi". "Będę jadł ziemniaki na obiad, jak biały człowiek"!, "Będziemy słuchać Franka Sinatry jak biali ludzie"!, i tak dalej, i tak dalej.
Skierowałem się po schodach do mojego pokoju. Po wejściu stwierdziłem, że nic się nie zmieniło. Stare zagracone biurko, jednoosobowe łóżko, stolik i mały telewizor. Przysiadłem na skraju łóżka. Jako dzieciak spędzałem w swoim pokoju mało czasu, czasem nawet rzadko tu sypiałem. Włóczyłem się ulicami po nocach. Rodzice nic jednak nic z tym nie robili i tylko wzdychali, gdy po raz kolejny odbierali mnie z policyjnego komisariatu. Wszystko zmieniło się podczas jednych wakacji. Na calutkie dwa miesiące rodzice posłali mnie do dziadków mieszkających w Los Angeles. To było coś cudownego! W krótkim czasie poznałem chłopaków - Slasha i Izzy'ego. Oni wkręcili mnie do reszty ekipy. Jak każdy z nich miałem na koncie kilka grzeszków. Wtedy też po raz pierwszy paliłem zioło. Jednak wakacje nie trwają wiecznie. Po powrocie do domu skończyłem szkołę i zwiałem, autostopem do LA. Tam założyliśmy z chłopakami zespół. Guns'N'Roses. Fajnie, co nie? Wynajęliśmy wspólnie dom, a później go wykupiliśmy. Wszystko układa się dobrze.
Chwyciłem za telefon i zadzwoniłem do Slash'a. Po kilku sygnałach odebrał.
- Ja pierdole, stary, po jaką cholera ja tu przyjeżdżałem?
- Mówiłem, że będziesz żałował?
- No, niby, ale..
- Ale co?
-Nic.
-No właśnie. Naucz się słuchać innych.
- Tak, jasne. Matka znowu chce mnie wyswatać...- jęknąłem
- No, to masz przejebane. Ha ha. - tak faktycznie, bardzo śmieszne...
- Stwierdziła, że jest ładna. Ale wiesz jaki gust mają nasze matki. Jak myślisz, ma racje?
- Powiedziała ładna czy bardzo ładna?
- Bardzo ładna.
- Hm mm. Możesz liczyć, że ma dwoje uszu, ale niczego nie obiecuję.
- Ha ha. Czemu mamy takie zjebane stosunki z rodziną?
- Oni są z innej epoki. Przynajmniej moi i twoi. Starzy Axl'a uwielbiają każdą laskę jaką im przedstawia, rodzice Izzy’iego cieszą się, że on w ogóle zarabia na życie, a ojciec Stevena zafundował mu jego pierwszy tatuaż! Wiesz dam ci dobrą rade.
- No niby jaką?
- Wyjedź stamtąd jutro. Powiedz, że masz dużo roboty, a potem spierdalaj. Nie musisz tam spędzać dużo czasu. Ja swoich starych nie odwiedziłem od czasu, kiedy matka powiedziała mojej ówczesnej dziewczynie co lubiłem robić z groszkiem.
- Masz racje. Dzięki.
- Ja zawsze mam racje.
- Tsa, na razie.
- Nara.
Rozłączyłem się i rzuciłem telefon na łóżko, obok siebie. Wstałem i wyjąłem z plecaka podarte jeansy, założyłem trampki i zszedłem na dół, żeby pomóc ojcu ustawiać stół i krzesła w ogrodzie. Nie zamierzałem robić czegoś z włosami, mi one nie przeszkadzały.
Kiedy już zlazłem okazało się, że przyjechała moja siostra – Kate – razem z mężem i dzieciakiem. Kate była niewysoką, blondynką. Zazwyczaj jest szczupła, ale teraz przez ciąże wygląda jak balon. Po porodzie mojego chrzestniaka wróciła jakoś do dawnej figury, ale teraz wątpię, czy jej się to uda. Pod względem charakteru całkowicie się różnimy. Ona jest przyjacielska i milutka, od zawsze mała Kate umilała swoim śpiewem lub grą na pianinie. Kiedy dorosła poszła na studia, gdzie poznała Billa, jej obecnego męża. Ten facet jest taki sam jak ona. Idealny syn, którym miałem być ja. Podejrzewam, że gdyby siostra za niego nie wyszła, rodzice chętni by go adoptowali.
Przywitałem się z nimi.
- Cześć, mały.
- Cesć, wujku!
Nie lubię dzieci, a zwłaszcza tych małych. One tylko płaczą i srają, tak w kółko. Jedyne dziecko, które lubię to właśnie mój siostrzeniec – Matt. Zauważyłem jednak, że Kate stara się ode mnie go trochę izolować. Ha! Pewnie boi się, że będę miał na niego „zły wpływ”.
Kiedy już wszystko było ustawione i porozkładane, sąsiedzi zaczęli się schodzić. Nalałem sobie do kubka soku, bo niczego innego nie było, a potem usiadłem na jednym z krzeseł. Kurwa, jak tu jest nudno!
Matka musiała zobaczyć, że bezczynnie siedzę, więc podeszła do mnie, dając dwa hot dogi.
- Masz, zanieś jednego dla Victorii.
Wstałem i rozejrzałem się po ogrodzie. Nie widziałem żadnej młodej dziewczyny. Rodzicielka widząc moje zdezorientowanie, wzdychając odwróciła mnie do stołu z napojami.


wtorek, 23 kwietnia 2013

Coś na początek.

Cześć, z tej strony Kiwi. Niedawno założyłam swojego pierwszego bloga, lecz nagle naszło mnie tyle pomysłów na nowe opowiadania i uległam. Postanowiłam pisać dwa opowiadania naraz. Mam nadzieję, że mi się uda, a już niedługo wstawię prolog.
/Wredne Kiwi