piątek, 28 czerwca 2013

One Shot - Pistolet


Obudziły mnie strzały. Szybko poderwałem się z łóżka, ubrałem byle jakie ciuchy i z bronią w ręku powoli schodziłem schodami prowadzącymi na dół. Stanąłem za ścianą i obserwowałem co się dzieje.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżał nasz współpracownik – Marc. Było jasne, że nie żyje. Oprócz nie żywego ciała byli tam Slash i Steven. Kręcili się niespokojnie po pokoju, paląc papierosy.
- Izzy, idioto, wyłaź zza ściany. I tak cię widać! – krzyknął zdenerwowany Slash, gasząc swoją fajkę na ciele denata. 
- Co się stało? – spytałem zdziwiony przyglądając się Marcowi
- A niby, co mogło się stać? No, niby kurwa, co!? – Mulat wykrzyczał ze złością i kopnął w nogę stołu
- Uspokój się. – powiedział opanowany Steven. Po czym westchnął i zaczął opowiadać.
Przerażony powoli osunąłem się na krzesło.
- I co teraz? – wydukałem cicho
- Nie wiem. Na początek proponuję usunąć ciało. – mruknął spokojniej Hudson
Nasza trójka wstała i podeszła do martwego.
- Prosto między oczy.  skomentował blondyn
Slash przykucnął  przy ciele, przekręcił głowę i zaśmiał się demonicznie.
- Sam się o to prosił. – wstał i lekko kopnął martwego – Ma za swoje sukinsyn.
- Ehh, czy ty stary nic nie rozumiesz? – westchnął podnosząc Marca Steven
- A co tu jest do rozumienia?
Razem ze Stevem wymieniliśmy się spojrzeniami.
- Wytłumaczymy ci później. – odpowiedział Adler
Postanowiliśmy, że najlepiej będzie jak spalimy ciało. Tak więc siedząc przy ognisku piekliśmy kiełbaski i popijaliśmy piwo, śmiejąc się z opowiadanych żartów.
- Ej, stary. – zaczął lekko wstawiony Slash – A ty chyba miałeś mi coś wytłumaczyć, nie?
- Aaaa. – otworzył usta po chwili zastanowienia Adler
- No więc?
- Bo widzisz. Nasz kochaniutki zdechlak, czyli Marc – zaczął blondyn – zadłużył się u punków. Dzisiaj panowie przyszli i wymierzyli mu słuszną karę za nie oddanie długu. A wiesz,  że oni nas nie lubią, nie? Więc pewnego pięknego dnia przyjdą i po nas. Wyjdziemy na słoneczną polankę, a oni wpakują nam kulkę prosto w łeb. – zakończył swą opowieść biorąc łyk piwa
- Aha. To ja mam pomysł.
- Jaki? –spytałem ciekawy. Może on chce im uciec gdzieś daleko i zacząć uprawiać truskawki?
- Przejdźmy na islam. – wyjaśnił Mulat
- A po jaką cholerę? – spytał zdziwiony Stevie
- Bo jak umrzemy to będziemy w niebie. Otoczeni siedemdziesięcioma dwoma dziewicami. – powiedział i uśmiechnął się szeroko, a potem opadł na moje ramię zasypiając.

*Kilka tygodni później*

- No i po co nas tu zaciągnęłaś. Same drzewa i mech. – jęczał Slash
- Oj, cicho bądź skarbie. – odpowiedziała Susan i ciągnęła nas dalej poprzez gęsty las
Suz to laska Sula. Poznał ją niedawno w klubie. Nawet im się układa, ale ja jej nie lubię. Mam wrażenie, że coś ukrywa.
Po chwili łażenia wyszliśmy na polanę. Było fajnie dopóki z lasu nie wyłonił się McKagan i Rose z broniami w ręku. Blondi kiedy ich zobaczyła podbiegła do blondyna i wpiła mu się w usta.
- Co do cholery? – mruknął Slash – Jak chcesz to możesz sobie wziąć tą dziwkę.
Wysoki zaśmiał i podszedł do nas bliżej.
- No i co teraz zrobicie? – spytał drwiąco
- Negocjujmy. – rzuciłem
- Spierdalaj! Nie mam na to czasu! – podbiegł do mnie Axl i przyłożył pistolet do skroni
- Uspokój się. – warknął na niego Duff – Mów.
- Jeśli nam darujecie dług będziemy wam dostarczać dragi i panienki za darmo. – powiedziałem z pokerową miną
- Kuszące… Miesiąc.
Spojrzałem na resztę. Kiwnęli głowami.
- Stoi. – wyciągnąłem dłoń, którą zaraz potem uścisnął mi McKagan
- Nie! – wykrzyknął rudy
- Czego ty kurwa jeszcze chcesz? – warknął Slash
- Nie tym tonem. – zmrużył oczy rudzielec, a jego kolega tylko wywrócił oczami – Grajcie w naszym zespole.
Staliśmy tam totalnie zaskoczeni. Gość, który chciał nas zabić proponuje nam wspólną grę w bandzie.
- Słyszałem, że potraficie nieźle grać.
- Okay! – powiedział uradowany Steven
- No, dobra. – powiedział Slash, a ja tylko kiwnąłem głową
- Jak będziemy się nazywać? – spytałem niepewnie
McKagan wypiął dumnie pierś i powiedział:
- Guns’N’Roses.





___________________________________________________________________________________

Mój nowy blog --> Sweet Child O'Mine

wtorek, 25 czerwca 2013

Rozdział 6

800 wyświetleń. Dzięki.

Rozdział dedykuję Misiulkowi. Zainspirowałaś mnie, w pewnym momencie użyłam słowa, które znam od ciebie. Jest dość charakterystyczne. Wiesz które to? ^^
_____________________________________________________________________________________

Zanim Victoria opanowała swój głośny (i uroczy) śmiech, byliśmy już pod domem jej siostry.
- Poczekaj tu chwilkę. - poprosiła i weszła do środka budynku.
Chwilę potem zza drzwi wyskoczył mały, na oko sześcioletni, brunet. Stanął przede mną i zaczął mi się uważnie przyglądać. Kiedy próbowałem się z nim przywitać z domu wyszła Vicky z wózkiem, oraz z małym dzieckiem wewnątrz i z małą dziewczynką idącą przy niej. Zakluczyła drzwi i ruszyliśmy w stronę placu zabaw. Na początku musiałem udawać, że dzieci mnie kręcą jednak one szybko mnie przejrzały i przestały zwracać na mnie uwagę.
Szliśmy wolnym krokiem. Na szczęście płac zabaw był niedaleko. Ma szczęście, bo w towarzystwie dzieciaków rozmowa z Victorią nie zbyt się kleiła.
Chłopiec i dziewczynka poszli bawić się w piaskownicy, a to małe siedziało w wózku obok nas. Płac był średnio zaludniony, więc było nawet spokojnie i cicho, a przede wszystkim łatwo było znaleźć miejsce do klapnięcia. Zajęliśmy ławeczkę w cieniu.
Znów łatwo nam się rozmawiało i odnaleźliśmy rytm z poprzedniego dnia. Nawet nie zauważyłem kiedy minęły dwie godziny, a dzieci zaczęły jęczeć, że są głodne. Musieliśmy wracać.
W drodze powrotnej chłopiec zauważył budkę z lodami.
- Ciociu, chcę loda! - krzyknął chłopczyk
- Zaraz będzie obiad. Potem dostaniesz coś słodkiego. - odparła
- Ale ty jeszcze musisz go zrobić i minie duuużo czasu - lamentował mały -Tylko jedną gałeczkę, taką malutką. Prooszę.
Sięgnąłem do kieszeni, gdzie miałem jakieś drobniaki.
- Dobra, młody. Chodź. - powiedziałem i lekko pociągnąłem go w stronę lodziarni
- Duff, nie musisz. - zaczęła mówić Victoria, ale chłopiec przekrzyczał ją wiwatami
Podeszliśmy do budki. Wziąłem Williama na ręce, żeby mógł dokładnie zobaczyć lody.
- Jaki smak chcesz?
Zażyczył sobie czekoladowe. Lodziarz podał mu lody, jednak postanowiłem go nie odstawiać na ziemię. Vicky stała niedaleko. Patrząc jej w oczy spytałem chłopca.
- A jakie lody lubi twoja ciocia?
Dziewczyna uśmiechnęła się i spućiła głowę. Chyba się zarumieniła.
- Grejfiutowe! - wykrzyknął William
Zaśmiałem się, no bo czy to słówko wam się z czymś nie kojarzy?
- Okay, to poproszę jeszcze jedne grejfiutowe. - powiedziałem do lodziarza, specjalnie akcentując ostatnie trzy sylaby wyrazu. Facet dziwnie się na mnie spojrzał.
Zapłaciłem za lody i wróciliśmy do Vicky i dzieciaków. Podałem jej loda.
- Dzięki, ale nie musiałeś.
- Cała przyjemność po mojej stronie. - odparłem i uśmiechem - Mam nadzieję, że Will dobrze zna twoje gusta.
Przytaknęła. Poczułem, że ktoś ciągnie mnie za nogawkę spodni. Spojrzałem w dół i tym kimś okazał się William.
- Ja nie jestem Will. - odrzekł poważnie - Mam na imię William.
- Przepraszam, myślałem, że mogę użyć zdrobnienia twojego imienia.  - zacząłem się tłumaczyć zaskoczony
- Will to imię dla mięczaków. - wypiął klatkę piersiową i mówił dalej - A ja jestem twardym facetem!
Spojrzeliśmy po sobie z Vicky, rozbawieni całą tą sytuacją.
Victoria dalej jadła loda, spojrzałem na jej usta. Mózg zaczął mi płatać figle i układał różne zboczone wizje, co mogła w dłoni trzymać  i tak intensywnie lizać Vic. Ehhh. Za dużo pornosów, Duff. Za dużo.
- Boże... - wypaliła nagle Vicky
- Coś się stało? - spojrzałem na nią z uwagą
- Nie nic, tylkoo...
- Ymm?
- Kurde ty mnie ciągle karmisz! - wykrzyknęła
Patrzyłem na nią w osłupieniu, a potem zaczęliśmy się razem śmiać. Nawet to małe coś w wózku zachichotało, choć pewnie nawet nie miało pojęcia jak ja lubię słuchać śmiechu jego cioci.


___________________________________________________________________________________
Za krótko. ;_;

Uwilbiam tego gifa. ^^

niedziela, 16 czerwca 2013

Rozdział 5 + Ogłoszenia

Nawet zasypiając w środku nocy obudziłem się jak zwykle, koło dzisiątej. Pamiętając surową zasadę ojca, że na śniadanie przychodzi się ubranym, umytym i uczesanym, zrobiłem wszystkie te czynności, a zwłaszcza porządnie wyszczotkowałem włosy. Nie chciałem, kłócić się z ojcem na samym początku dnia.
Zapewne znacie stosunek mojego taty co do mej fryzury, jednak dziś oszczędził mi swoich chamskich uwag.
W każdym razie, zjadłem śniadanie i podczas picia kawy ktoś zadzwonił do drzwi. Napotkałem wymowne spojrzenie taty, więc poszedłem otworzyć. Po raz pierwszy drzwi z siatką miały u mnie plus: szybciej mogłem zobaczyć śliczną twarz Victorii.
- Cześć, Duff. - uniosła rękę
Obrzuciłem ją szybkim spojrzeniem. Na nogach miała poszarpane, jeans'owe shorty i białe trampki oraz bluzkę z pentagramem.
- Och, hej. Daj mi chwilę. - wzkazałem na kubek z kawą - Dwie minuty. Nie, jedną.. Po prostu...
- No, idź! - krzyknęła ze śmiechem
W drodze do kuchni dopiłem kawę.
- Kto przyszedł? - chciała wiedzieć mama
- Victoria, nie mam czasu!
Popędziłem na górę po komórkę* i czarne, okulary przeciwsłoneczne. Po schodach wracałem bardzo szybko, więc z trudem nie wpadłem na mamę. Trzymała w dłoniach mały koszyczek.
- Poczęstuj ją. - poleciła - No, to pa.
- Yhm.
Wyszliśmy na ulicę w milczeniu; dziewczyna pozwoliła mi uregulować oddech.
- Um, masz ochotę? - spytałem podnosząc koszyk do góry
- Mmm, a cóż to? - spytała zaciekawiona Vicky
- Nie wiem. - odparłem szczerze i razem z dziewczyną zaśmialiśmy się. Zerknąłem do środka, gdzie były czekoladowe babeczki, które jadłem na śniadanie. Wyciągnąłem jedną i podałem Vic. - Proszę, częstuj się.
- Dzięki.
Nie wiedziałem jak mam rozpocząć rozmowę. Wczoraj, kiedy dopiero się poznaliśmy, było tyle tematów do rozmów, a teraz? Pustka zaświtała w mojej głowie.
- Dużo twoja siostra ma dzieci? - zapytałem - To znaczy, iloma będziemy musieli się opiekować?
- Tylko trójką. - odpowiedziała, po czym zaśmiała się z mojej przerażonej miny i dodała - Spokojnie, nie martw się. Jimmy ma kilka miesięcy i będzie głównie siedział w wózku. Amanda i William są starszymi przedszkolakami, więc zajmą się sobą.
Ulżyło mi trochę. Ciocia dzieciaków znacznie bardziej mnie interesuje.
- A teraz kto z nimi siedzi? - spytałem
- Mój brat, ale na jedenastą musi być w pracy. - wyjaśniła
- Wiem więcej o twojej rodzinie, niż o rodzinie mojej byłej. - uśmiechnąłem się
- Naprawdę? - zrobiła przepraszającą minę - Przepraszam, czasem za długo gadam.
- Nie, to nawet nie o to chodzi. - szybko odparłem - Ty użalasz się na swoją rodzinę ja na zespół.
- Aż tak masz tam żle? - spytała cicho dziewczyna
Westchnąłem. Wsadziłem jedną dłoń do kieszeni spodni.
- Zawsze to lepsze niż pracowanie tutaj, w fabryce gwoździ. - skrzywiłem się - Były momenty, że chciałem opuścić zespoł. Wiesz, nasz wokalista, a raczej jego humorki, potrafią dać ci się dać we znaki i spieprzyć większość rzeczy.
- Czym ci tak podpadł, co? - Victoria spojrzała na mnie z zaciekawieniem
- Przerwał mi strunę w basie i ujebał w błocie moją rękawiczkę. - wyznałem całkowicie poważnie
Dziewczyna najpierw popatrzyła na mnie, a potem widząc moją pełną powagi minę zaczęła się śmiać.
Ja nie widziałem w tym niczego śmiesznego.

___________________________________________________________________________________
* - opowiadanie jest przeniesione do naszych czasów.
___________________________________________________________________________________
Jeśli chcecie być informowani o nowych postach napiszcie pod rozdziałem.

sobota, 8 czerwca 2013

Informejszyn

Jadę na Zieloną Szkołę i nie będzie mnie od poniedziałku do piątku.

Ps. Tak, tak. Jestem taka leniwa, że nie dodam następnego rozdziału. Przepraszam.