Obudziły mnie strzały. Szybko poderwałem się z łóżka, ubrałem
byle jakie ciuchy i z bronią w ręku powoli schodziłem schodami prowadzącymi na
dół. Stanąłem za ścianą i obserwowałem co się dzieje.
Na podłodze, w kałuży krwi, leżał nasz współpracownik –
Marc. Było jasne, że nie żyje. Oprócz nie żywego ciała byli tam Slash i Steven.
Kręcili się niespokojnie po pokoju, paląc papierosy.
- Izzy, idioto, wyłaź zza ściany. I tak cię widać! –
krzyknął zdenerwowany Slash, gasząc swoją fajkę na ciele denata.
- Co się stało? – spytałem zdziwiony przyglądając się
Marcowi
- A niby, co mogło się stać? No, niby kurwa, co!? – Mulat wykrzyczał
ze złością i kopnął w nogę stołu
- Uspokój się. – powiedział opanowany Steven. Po czym
westchnął i zaczął opowiadać.
Przerażony powoli osunąłem się na krzesło.
- I co teraz? – wydukałem cicho
- Nie wiem. Na początek proponuję usunąć ciało. – mruknął spokojniej
Hudson
Nasza trójka wstała i podeszła do martwego.
- Prosto między oczy. skomentował blondyn
Slash przykucnął przy
ciele, przekręcił głowę i zaśmiał się demonicznie.
- Sam się o to prosił. – wstał i lekko kopnął martwego – Ma
za swoje sukinsyn.
- Ehh, czy ty stary nic nie rozumiesz? – westchnął podnosząc
Marca Steven
- A co tu jest do rozumienia?
Razem ze Stevem wymieniliśmy się spojrzeniami.
- Wytłumaczymy ci później. – odpowiedział Adler
Postanowiliśmy, że najlepiej będzie jak spalimy ciało. Tak
więc siedząc przy ognisku piekliśmy kiełbaski i popijaliśmy piwo, śmiejąc się z
opowiadanych żartów.
- Ej, stary. – zaczął lekko wstawiony Slash – A ty chyba
miałeś mi coś wytłumaczyć, nie?
- Aaaa. – otworzył usta po chwili zastanowienia Adler
- No więc?
- Bo widzisz. Nasz kochaniutki zdechlak, czyli Marc – zaczął
blondyn – zadłużył się u punków. Dzisiaj panowie przyszli i wymierzyli mu
słuszną karę za nie oddanie długu. A wiesz,
że oni nas nie lubią, nie? Więc pewnego pięknego dnia przyjdą i po nas. Wyjdziemy na słoneczną polankę, a oni
wpakują nam kulkę prosto w łeb. – zakończył swą opowieść biorąc łyk piwa
- Aha. To ja mam pomysł.
- Jaki? –spytałem ciekawy.
Może on chce im uciec gdzieś daleko i zacząć uprawiać truskawki?
- Przejdźmy na islam. –
wyjaśnił Mulat
- A po jaką cholerę? –
spytał zdziwiony Stevie
- Bo jak umrzemy to będziemy
w niebie. Otoczeni siedemdziesięcioma dwoma dziewicami. – powiedział i
uśmiechnął się szeroko, a potem opadł na moje ramię zasypiając.
*Kilka tygodni później*
- No i po co nas tu zaciągnęłaś. Same drzewa i mech. –
jęczał Slash
- Oj, cicho bądź skarbie. –
odpowiedziała Susan i ciągnęła nas dalej poprzez gęsty las
Suz to laska Sula. Poznał ją niedawno w klubie. Nawet im się
układa, ale ja jej nie lubię. Mam wrażenie, że coś ukrywa.
Po chwili łażenia wyszliśmy na polanę. Było fajnie dopóki z
lasu nie wyłonił się McKagan i Rose z broniami w ręku. Blondi kiedy ich
zobaczyła podbiegła do blondyna i wpiła mu się w usta.
- Co do cholery? – mruknął Slash – Jak chcesz to możesz
sobie wziąć tą dziwkę.
Wysoki zaśmiał i podszedł do nas bliżej.
- No i co teraz zrobicie? – spytał drwiąco
- Negocjujmy. – rzuciłem
- Spierdalaj! Nie mam na to czasu! – podbiegł do mnie Axl i
przyłożył pistolet do skroni
- Uspokój się. – warknął na niego Duff – Mów.
- Jeśli nam darujecie dług będziemy wam dostarczać dragi i
panienki za darmo. – powiedziałem z pokerową miną
- Kuszące… Miesiąc.
Spojrzałem na resztę. Kiwnęli głowami.
- Stoi. – wyciągnąłem dłoń, którą zaraz potem uścisnął mi
McKagan
- Nie! – wykrzyknął rudy
- Czego ty kurwa jeszcze chcesz? – warknął Slash
- Nie tym tonem. – zmrużył oczy rudzielec, a jego kolega
tylko wywrócił oczami – Grajcie w naszym zespole.
Staliśmy tam totalnie zaskoczeni. Gość, który chciał nas
zabić proponuje nam wspólną grę w bandzie.
- Słyszałem, że potraficie nieźle grać.
- Okay! – powiedział uradowany Steven
- No, dobra. – powiedział Slash, a ja tylko kiwnąłem głową
- Jak będziemy się nazywać? – spytałem niepewnie
McKagan wypiął dumnie pierś i powiedział:
- Guns’N’Roses.
___________________________________________________________________________________